Edynburg – miasto whisky i Harrego
Przy rezydencji królowej rozpoczyna się The Royal Mile. Jest to główny trakt starówki, ciągnący się od Palace Of Holyroodhouse aż do Edinburgh Castle. The Royal Mile składa się z czterech ulic: Canongate, Hight Street, Lawnmarket oraz Castle Hill. I właśnie tym traktem ruszyliśmy w stronę zamku, mijając po drodze kramy, sklepy i sklepiki z pamiątkami w szkocką kratę.
Idąc dalej The Royal Mile doszliśmy do Museum Of Childhood, Muzeum Dzieciństwa. Jednak Mateusz –przeciwnik muzeów niezwiązanych z piłką nożną – tak mnie poganiał, że nie miałam szansy obejrzenia wszystkich eksponatów. Zdążyłam tylko zobaczyć prototyp scrabble, teatrzyk kukiełkowy Punch and Judy, drewniane łódki, kilka lalek i już zostałam wyciągnięta spowrotem na Royal Mile.
Idąc spacerkiem szybko doszliśmy do Edinburgh Castle - jednej z najstarszych fortec w Wielkiej Brytanii. Znajdująca się tam kaplica św. Małgorzaty, pochodząca z XII wieku, jest obecnie najstarszym budynkiem w stolicy Szkocji. Ciekawostką jest fakt, że zamek w Edynburgu jako jeden z nielicznych twierdz posiada własny garnizon wojskowy. Jednak używany jest on jedynie podczas ceremonii państwowych. Czas nie pozwolił nam na zwiedzenie Edinburgh Castle, więc zrobiłam jedynie kilka fotek z zewnątrz i poszliśmy dalej.
Mimo, iż nigdy nie byłam fanką Harrego Pottera, to z przyjemnością odwiedziłam miejsce jego "narodzin". Jest to restauracja The Elephant House, w której Joanne K. Rowling wymyśliła Harrego, Rona, Hermionę. Miałam ochotę na zjedzenie obiadu w Domu Słonia, jednak na miejscu zastaliśmy zajęte stoliki i dłuuugą kolejkę rezerwowych. Obeszliśmy się więc smakiem i poszliśmy odwiedzić pomnik Greyfriars Bobby. To uwieczniony piesek, wiernie czekający na swego zmarłego pana. Oczywiście się nie doczekał. Niestety...
Miejscem, które można bezpłatnie zwiedzić jest Scottish National Gallery. Skorzystaliśmy z tej możliwości i przez długie chwile oglądaliśmy płótna takich malarzy jak El Greco, Tycjan, Vermeer. Nie mogłam oderwać oczu od obrazu Williama Fergusona Six butterflies and a moth on a rose branch. Piękny.
Chodzenie po Galerii nieco nas zmęczyło i wygłodziło, dlatego od razu po wyjściu skierowaliśmy się na polecaną przez A. Rose Street. To ulica, na której znajdują się liczne kawiarnie, puby i restauracje. A wśród nich Dirty Dick's. Przechodząc obok, zastanawiałam się, czy z taką nazwą knajpa ta ma w ogóle klientów. Chociaż, skoro istnieje od 1859 roku, to chyba tak... W każdym razie my postanowiliśmy poszukać innego miejsca na posiłek. Naszym celem było spróbowanie tradycyjnych szkockich potraw, dlatego zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie podawali huggies. Mat zjadł kilka kęsów i, stwierdzając, że ma smak podobny do kaszanki której nie lubi, odstawił miseczkę na bok. Ja nie skusiłam się w ogóle. Zjadłam natomiast pieczonego ziemniaka, który również uznawany jest za specjał. No i, oczywiście jak na wizytę w Szkocji przystało, napiliśmy się tradycyjnej whisky. Szamając szkockie przysmaki, oglądaliśmy ważny dla Mateusza mecz, w którym Real Madryt pokonał FC Barcelonę.
Po naszej obiadokolacji wybraliśmy się na pożegnalny spacer po Edynburgu. Z centrum miasta po raz ostatni zerknęliśmy na zanurzone w zachodzącym słońcu Arthur's Seat, Edinburgh Castle, Saint Giles Cathedral, i ruszyliśmy w stronę dworca. Czekając na National Express przypomniałam sobie przysłowie szkockie, które było myślą przewodnią mojego referatu o tym kraju. Brzmiało mniej-więcej tak: Jeżeli nie podoba ci się pogoda w Szkocji, poczekaj minutkę. Wyjeżdżając z uroczego Edynburga cieszyliśmy się, że tego dnia przysłowie to nie było aktualne i cały czas grzało nam słońce.